sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

Skrzynka na dzieci

− Te dzieci nie są niepotrzebne, przychodzą na ten świat w jakimś celu. Według mnie są idealne − przekonuje pastor Lee Jong-rak, mówiąc o chorych i upośledzonych maluchach, dla których założył „skrzynkę dla dzieci”.

− Te dzieci nie są niepotrzebne, przychodzą na ten świat w jakimś celu. Według mnie są idealne − przekonuje pastor Lee Jong-rak, mówiąc o chorych i upośledzonych maluchach, dla których założył „skrzynkę dla dzieci”.

Małgorzata Szewczyk

Jest ich dwadzieścioro. Mają od kilku dni do kilku lat. Jedne siedzą i bawią się na podłodze, inne skaczą na tapczanie. Chłopczyk niezgrabnie próbuje raczkować po dywanie. Kilkunastomiesięczna dziewczynka w różowym śpioszku niepewnie stawia pierwszekroki.

To dzieci, u których na pierwszy rzut oka nie widać niepełnosprawności, choć wszystkie tak naprawdę są chore. Są jednak i takie, które mają różne deformacje ciała, leżą w łóżeczkach, są podłączone pod specjalistyczną aparaturę. Niektóre mają widoczne cechy wskazujące na zespół Downa, inne − na dziecięce porażenie mózgowe. Wiele z nich nigdy samodzielnie nie usiądzie, nie nauczy się jeść, ubierać, nie wypowie żadnego słowa. Wymagają całodobowej, specjalistycznej opieki, a przede wszystkim − jak każde dziecko − pragną miłości. − Te dzieci nie są niepotrzebne, przychodzą na ten świat w jakimś celu. Według mnie są idealne − przekonuje 61-letni pastor Lee Jong-rak. Wraz z żoną i kilkoma osobami stworzył dla nich sierociniec. Jedyną tego rodzaju placówkę w Korei Południowej, bo dzieci trafiają tutaj przez coś, co przypomina w polskich realiach skrzynkę na listy − drop box (dosł. tłumaczenie: pudełko do wrzucania).

18 razy na miesiąc

Te dwa angielskie słowa stanowią też tytuł filmu dokumentalnego, nakręconego przez młodego amerykańskiego reżysera Briana Ivie’ego i założyciela jednej z fundacji pro-life. Choć obraz powstał niespełna cztery lata temu, zdobył już najważniejsze nagrody na międzynarodowych festiwalach filmów chrześcijańskich.

Kiedy Lee po raz pierwszy w 2009 r. zainstalował na ścianie chrześcijańskiego kościoła w Seulu należącego do Jusarang Community Church drop box, nie spodziewał się, że ocali życie setkom dzieci. Do „skrzynki  na dzieci” kieruje niewielkich rozmiarów tabliczka, na której widnieje napis: „Proszę, nie wyrzucaj swojego upośledzonego dziecka na ulicę. Przynieś je tutaj”. − Ten napis nie pojawił się przypadkowo. Kiedyś rozmawiałem z ciężarną kobietą. Powiedziała mi, że zamierza zażyć truciznę, bo nie chce tego dziecka. Ojciec dziecka nie przyznaje się do niego, więc czeka ją samotne macierzyństwo, co nie jest dobrze widziane w Korei − opowiada na filmie Lee.

Kilka metrów dalej, w ścianie budynku, widać drewniane drzwiczki, otwierane od góry. Nad drzwiczkami można przeczytać sparafrazowany fragment z Księgi Izajasza: „Nawet gdyby matka zapomniała o tobie, Ja nie zapomnę o tobie”.

Niewielkich rozmiarów wnętrze jest ogrzewane i oświetlone, wyłożone niebieskim dziecięcym kocykiem. Po otwarciu drzwiczek uruchamia się alarm. To znak, że ktoś pozostawił w skrzynce dziecko. Taki sygnał pojawia się nawet 18 razy w miesiącu. − Gdyby nie to miejsce, te dzieci − nawet jeśli pozwolono by im się urodzić, skazane byłyby na śmierć na ulicy. Jestem wdzięczny Bogu, że mogę się nimi opiekować − podkreśla pastor.

Dzieci umierają na ulicach

Korea Południowa nazywana jest jednym z azjatyckich tygrysów. Choć uznawana za 15. gospodarkę świata, boryka się z materialistycznym i konsumpcyjnym modelem życia, niskim przyrostem naturalnym, wysoką liczbą osób chorujących na depresję i popełniających samobójstwa. Koreańskie społeczeństwo nastawione jest na sukces i dobrobyt. Wszystko ma być perfekcyjne. Matki samotnie wychowujące dzieci nie wpisują się w koreańską kulturę, nie wspominając już o upośledzonych dzieciach − w mentalności Koreańczyków przynoszą one wstyd rodzinie. Co roku setki tysięcy takich dzieci zostaje pozostawionych na ulicy. Z zimna i głodu szybko umierają. Społeczeństwo udaje, że w idealnej Korei nie ma takiego problemu. Z drugiej strony, widoczny jest też inny symptom czasów współczesnych: Koreanki z Południa próbują się wyrwać z tradycyjnych ról i coraz częściej przedkładają wykształcenie i karierę nad życie rodzinne.

Paradoksalnie więc równolegle z coraz wyższym poziomem życia w Seulu spada dzietność. Niestety, Koreańczycy często też traktują aborcję jako metodę kontroli narodzin. Aborcja była legalna w Korei od 1973 r. i jest obecnie dozwolona w pierwszych 28 tygodniach ciąży w przypadkach kazirodztwa, gwałtu, niektórych rodzajach nieprawidłowości płodu i jeśli życie matki jest zagrożone. Według niedawnych danych opublikowanych przez Kościół koreański, co najmniej 1,5 mln aborcji jest przeprowadzanych każdego roku (rządowe dane podają 340 tys. aborcji).

− Niechciane dzieci, które umierają na ulicy z powodu porzucenia, nie są tylko problemem Korei. Kto się za nimi wstawi? Kto będzie krzyczał do świata w ich imieniu? − zastanawia się pastor. Lee traktuje swoją pracę jak misję powierzoną mu przez Boga. − Przyrzekłem Bogu, że tutaj, gdzie mieszkam ze swoją rodziną, nikt nie umrze − wspomina.

Pastor dobrze wie, co znaczą narodziny chorego dziecka. W 1986 r. małżeństwu Jong-rak narodził się syn. Z powodu dziecięcego porażenia mózgowego 14 pierwszych lat życia chłopiec spędził w szpitalu. A wraz z nim jego rodzice. Aby móc zapłacić za jego opiekę, Lee sprzedał rodzinny majątek, często musiał pożyczać pieniądze, bo dorywcze prace, których się imał, nie zapewniały wystarczających dochodów.

− Nie były to łatwe lata. Nie umiałem się z tą sytuacją początkowo pogodzić, dopiero z czasem zrozumiałem, że choroba syna przymnaża mi wiary − wspomina Koreańczyk. Rodzice nazwali chłopca Eun-man, co znaczy „człowiek pełen łaski Bożej”. Dziś mają dodatkowo dziesięcioro zaadoptowanych dzieci z sierocińca − tyle, na ile pozwala koreańskie prawo. Czy porzucone dzieci rzeczywiście znalazły w domu pastora bezpieczne miejsce?

Jeśli będzie trzeba…

Ivie jest o tym głęboko przekonany. Działalność pastora wywarła wpływ na amerykańskiego reżysera. W jednym z wywiadów przyznał, że praca nad obrazem przyczyniła się do jego nawrócenia. − Przyjechałem do Korei, by nakręcić film o pastorze. Obserwowałem te dzieci, widziałem, że są chore, upośledzone, mają liczne fizyczne i psychiczne ułomności, ale nagle − jak grom z jasnego nieba − dotarło do mnie, że ja sam jestem jak te dzieci. Choć jestem pełnosprawny, to moje wnętrze nie jest w pełni doskonałe, ale pełne ułomności. Mimo to Bóg kocha mnie takim, jakim jestem i że On chce, bym oddał Mu swoje życie − zaznacza.  Dodaje, że podczas pobytu w seulskim sierocińcu zrozumiał istotę Bożej miłości wobec człowieka.

Ivie jest przekonany, że posługę pastora bez wahania można nazwać heroiczną. − On każdemu z nas przypomina, że każdy człowiek jest chciany i kochany przez Boga, że każde życie jest święte. Można to zrozumieć, spoglądając na życie tych dzieci przez pryzmat wiary − zaznacza. Zwraca uwagę, że dzisiejszy świat jest bardzo egoistyczny, głosi kult samozadowolenia, samorealizacji i samowystarczalności. − A to iluzja, bo tylko Chrystus może dać prawdziwe szczęście  − stwierdza Ivie. − Dla mnie przygoda z tym filmem była najpiękniejszym i najbardziej namacalnym doświadczeniem żywej Ewangelii − dodaje.

Wynalazek koreańskiego pastora do złudzenia przypomina nasze okna życia, otwierane przy domach zakonnych, siedzibach Caritasu czy domach dziecka. W Polsce takich miejsc, gdzie matka pozbawiona wsparcia najbliższych może anonimowo, bezpiecznie i bez konsekwencji prawnych pozostawić swoje dziecko, jest ponad 50. Istnieją niemal w każdej diecezji, w dużych miastach, ale i małych miasteczkach. Dzieci z okien życia, po odbyciu odpowiedniej procedury, oddawane są do adopcji. Dotychczas w oknach życia w Polsce pozostawiono 70 niemowlaków.

W bogatej i dobrze rozwijającej się Korei niełatwo jest jednak prowadzić taką placówkę, nie tylko z powodu barier mentalnych społeczeństwa. Pastor zmaga się z problemami finansowymi i brakiem miejsca. − Złożyłem jednak Bogu obietnicę, że jeśli trzeba będzie, to jestem gotowy umrzeć za te dzieci − podkreśla Lee.

Artykuł został dodany przez firmę


Inne publikacje firmy


Podobne artykuły


Komentarze

Brak elementów do wyświetlenia.