sacro

Szanowny Użytkowniku,

Zanim zaakceptujesz pliki "cookies" lub zamkniesz to okno, prosimy Cię o zapoznanie się z poniższymi informacjami. Prosimy o dobrowolne wyrażenie zgody na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych partnerów biznesowych oraz udostępniamy informacje dotyczące plików "cookies" oraz przetwarzania Twoich danych osobowych. Poprzez kliknięcie przycisku "Akceptuję wszystkie" wyrażasz zgodę na przedstawione poniżej warunki. Masz również możliwość odmówienia zgody lub ograniczenia jej zakresu.

1. Wyrażenie Zgody.

Jeśli wyrażasz zgodę na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez naszych Zaufanych Partnerów, które udostępniasz w historii przeglądania stron internetowych i aplikacji w celach marketingowych (obejmujących zautomatyzowaną analizę Twojej aktywności na stronach internetowych i aplikacjach w celu określenia Twoich potencjalnych zainteresowań w celu dostosowania reklamy i oferty), w tym umieszczanie znaczników internetowych (plików "cookies" itp.) na Twoich urządzeniach oraz odczytywanie takich znaczników, proszę kliknij przycisk „Akceptuję wszystkie”.

Jeśli nie chcesz wyrazić zgody lub chcesz ograniczyć jej zakres, proszę kliknij „Zarządzaj zgodami”.

Wyrażenie zgody jest całkowicie dobrowolne. Możesz zmieniać zakres zgody, w tym również wycofać ją w pełni, poprzez kliknięcie przycisku „Zarządzaj zgodami”.




Artykuł Dodaj artykuł

I przy mojej rodzinie stój…

Własnoręczny tatuaż twarzy Chrystusa na lewej piersi przypomina mu, dzięki komu w porę poskładał swoje życie. Życie pełne zła i cierpienia.

Własnoręczny tatuaż twarzy Chrystusa na lewej piersi przypomina mu, dzięki komu w porę poskładał swoje życie. Życie pełne zła i cierpienia.

TEKST MICHAŁ BONDYRA

Pręgi dzieciństwa

Matka piła. Ojciec też, tyle że więcej. Kłótnie i bójki to u Janczurów był chleb powszedni. – Było ciężko – niechętnie wraca do dzieciństwa 30-letni dziś Adrian. – Trzeba było kombinować, by przeżyć – usprawiedliwia kradzieże. Za nie obrywał najmocniej. Ojciec przywiązywał mu ręce i nogi do krzesła i tłukł kablem od żelazka. Pierwszy raz, gdy miał 6 lat. Przez ogromne pręgi wstydził się chodzić do szkoły. – Matka załatwiała jedzenie w sklepach „na krechę”, ale jak wracałem do domu, to nigdy nie wiedziałem, czy znajdę coś w lodówce – kontynuuje swój dramat.

Wyżywić było kogo, bo Adrian ma jeszcze starsze rodzeństwo: dwie siostry i brata. Tylko Artur ustawił się w życiu. – Zdobył wykształcenie i został dyrektorem w banku w Warszawie – mówi Adrian. Przez ostatnie lata widzieli się ledwie parę razy. Teraz od kilku dni bezskutecznie próbuje się z nim skontaktować. – Ma dużo pracy – usprawiedliwia go jednak. Z Moniką kontakt jest częstszy. Ma trójkę dzieci i podobnie jak Adrian mieszka w rodzinnym Solcu Kujawskim. – Ma niepełnosprawną córkę, więc stale się nią opiekuje – wyjaśnia. O Anecie mówić nie chce. – Żyje gdzieś w mieście – ucina krótko. Kontaktować nie chce się też z matką. – Gdy Adrian mieszkał z nią w Sosnowej pod Szczecinem, jej brat wyrzucił go z domu za to, że nie miał pracy. Ona została. Co to za matka, co nie idzie za synem nawet na bruk? – niedowierza żona Adriana, Kasia, skonfliktowana nie tylko z teściową, ale i szwagierką. – Wsadzili mnie do więzienia na 15 dni za brak biletu kolejowego. A one przyszły robić mojej żonie awanturę, że to przez nią – wspomina zdarzenie sprzed pięciu lat. Ojcu, który go bił, wybaczył. – Na starość ułożył sobie życie z inną kobietą. Mieszka na działkach. Jak go spotykam, to rozmawiamy. Ale on nigdy nie przestanie pić. Jak mu nie powiem „cześć tato”, to nawet mnie nie pozna – wyjaśnia gorzko.

Orzeł z brązu

Znają się od dziecka. – Mieszkałem po drugiej stronie ulicy, a żona tu, tyle że na piętrze, u teściowej – mówi Adrian. Zaiskrzyło między nimi w milenijnego sylwestra. – Byłem na przepustce z wojska – wspomina. Dlaczego są razem? – Trzyma nas to, co razem przeszliśmy. To jest kobieta, która dała mi czwórkę dzieci – tłumaczy Adrian. – Życie nas doświadczyło… Dobrze, że Adrian się w końcu ogarnął – dodaje Kasia. O armii Adrian marzył od dziecka. Gdy dostał bilet do 12. Brygady Zmechanizowanej w Szczecinie, a potem oddelegowano go na trzy miesiące do pierwszej w Polsce jednostki NATO, nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. – Na ostatnim poligonie w Drawsku ktoś mógł przeze mnie stracić życie. To był koniec – żałuje do dziś. Wrócił do cywila i kradzieży. Złom, kable i metale kolorowe.

– Za pół godziny „roboty” mogłem zarobić nawet 200 zł – wylicza. Kradł tylko nocą, a by dodać sobie odwagi, wspomagał się alkoholem, kilka razy amfetaminą. – Najpoważniejszą rzeczą był ten orzeł z brązu z kościoła – wspomina. Po tym jak brat matki wyrzucił go z domu, wrócił do Solca i zaczął czteroletnią tułaczkę. Spał po siostrach, znajomych. Tam widywał się z Kasią: „Mówiłam mu, idź do pracy, coś wynajmiemy”. Pracował dorywczo, „na czarno”. „Łatwiejsze” pieniądze były jednak z kradzieży. Kradł też dla córki. Wiktoria przyszła na świat na początku tułaczki. Złapali go po raz pierwszy w 2002 r. – Wiktoria miała pół roku, a ja dostałem prawie 8 miesięcy – wspomina odsiadkę na bydgoskim Fordonie. Teściowie nie akceptowali tego, co robił. Kasia musiała wybierać. Wybrała czteromiesięczną tułaczkę z mężem. Począł się Kacper. Adrian miał już pracę dorywczą, ale wciąż nie starczało. „Dorabiał” tym, co umiał najlepiej – kradzieżą.

Neuroblastoma

Znów go złapali. Dostał pół roku odsiadki w Nowogardzie. Kasia mieszkała u rodziców, a potem z Kacprem w bydgoskim „Medarze”, ośrodku Caritas w Gnieźnie i Domu Samotnej Matki w Żołędowie. Z Żołędowa trafiła do szpitala. Kacper miał rok i 8 miesięcy, kiedy usłyszała wyrok: zaawansowana neuroblastoma, guz odbiegający od lewej nerki. Szans na przeżycie: mniej niż 20 proc. – Byłam z nim w szpitalu dzień i noc, a Wiktorię odwiedzałam u rodziców 2–3 razy w miesiącu. Do dziś ma o to do mnie żal – przyznaje.

Wiadomość o ciężkim stanie syna zastała Adriana po zejściu ze spacerniaka. – Pytałem Boga, dlaczego Kacper, a nie ja. Potem doszedłem do wniosku, że to Boża próba i zacząłem się modlić – tłumaczy swoją reakcję. Przepustkę dostał 17 dni przed wyjściem. Na Boże Narodzenie. W szpitalu w Bydgoszczy był całe pięć dni. Kacper chemię dostawał już trzeci miesiąc. – Stojąc przed nim, zapytałem żony: „Gdzie mój Kacper?”. Był tak wychudzony, że mogłem go trzymać na jednej ręce. Widząc go, płakałem jak dziecko – atletyczny 30-latek, pokazuje zdjęcie umierającego syna. Modlitwa, Msze, szpitalny kapelan ks. Darek Osiński, który zaszczepił Kacprowi miłość do Barki, i usilne starania lekarzy zadziałały. Kacper właśnie wraca z sanek. Wykorzystuje dwa dni śniegu. „Było fajnie” – rzuca od progu.

Po pięciu latach walki o życie 4 czerwca kończy leczenie. – Będzie musiał być tylko pod stałą kontrolą lekarską – uśmiecha się Kasia. Do pierwszej klasy poszedł rok później. Bardzo dobrze radzi sobie z angielskim. Choroba i chemia nie przeszły jednak bez echa. – Autoprzeszczep szpiku, niedosłuch, problemy z wymową, nazywaniem przedmiotów, załatwianie się w pieluchy czy skrzywienie kręgosłupa – wymienia jednym tchem jego mama.

Wokół straży

Dramat Kacpra wstrząsnął Adrianem. Choć od tamtego czasu w więzieniu był jeszcze trzy razy, już nie kradnie. Ma wreszcie stałą pracę. Codziennie od ośmiu miesięcy wstaje o 4.30, by autobusem dojechać na 7.00 do Urzędu Miasta i Gminy w Bydgoszczy. – Jestem pracownikiem gospodarczym. Wraz z kolegą zajmujemy się pracami remontowo-budowlanymi. Kierownik zapowiedział, że przedłuży ze mną umowę, tym razem na czas nieokreślony – cieszy się.

Zbigniew Wiśniewski szefuje nie tylko w urzędzie – jest też komendantem Ochotniczej Straży Pożarnej. – W straży służył razem z ojcem, a teraz wciągnął i mnie – przyznaje. Ostatniej nocy pomagał wraz z kolegami w wypadku drogowym, a kilka chwil temu wrócił z wypompowywania wody w piwnicy 87-letniej staruszki. – Przy zaworach pękła rura, no i mieliśmy trzy godziny roboty – ilustruje akcję. Do straży garną się już i Kacper, i Wiktoria. – Kacper w remizie mógłby być codziennie. Wszystko przez bilard, playstation i elektryczną bieżnię. Od miesiąca mamy też halę. W piłkę mu za bardzo nie idzie, ale w hokeja mógłby grać cały dzień – mówi z entuzjazmem o synu. Wiktoria na alcie grała w strażackiej orkiestrze. Teraz razem z Wzorową Młodzieżową Drużyną Pożarniczą jest na tygodniowych feriach. Jako najmłodsza. Zuza i Natasza na pożarnictwo są jeszcze za małe. Ze strażą są jednak związane. – Nataszę od stóp do głów ubrali moi koledzy z jednostki – przyznaje.

Dwadzieścia sześć metrów

Ludzie pomagają im na każdym kroku. Bo sześcioosobowej rodzinie, w której jedno z dzieci rehabilituje się po przebytym nowotworze (8 tys. kosztuje sam aparat słuchowy Kacpra), a drugie ma chorobę wieńcową (Zuza), wyżyć za 1180 zł nie jest łatwo. – Spłacamy mieszkanie. Żona musiała je zadłużyć, jak byłem w więzieniu. Zostało nam jeszcze 8 tys. zł – tłumaczy Adrian.

Mieszkanie ma 26 mkw. Ogrzewa je tylko stary, kaflowy piec, do którego raz, a w mrozy dwa razy dziennie cały wór drewna rąbie przed i po pracy Adrian. Drewno to zresztą prezent od jednego z darczyńców. Z dużego pokoju, gdzie na materacu pod oknem bawi się półtoraroczna, kaszląca przez przenikliwy ziąb przenikający z nieszczelnych okien Zuza, a w łóżeczku pod ścianą prawie dwumiesięczna Natasza, wygrodzili prowizoryczną kuchnię, toaletę i pokój dla Kacpra i Wiktorii. – Pokój był najdroższy. Kosztował nas aż 800 zł – wylicza Adrian, sprawca wszystkich remontów. Nie mają też ciepłej wody. – By się wykąpać, musimy ją grzać na kuchence elektrycznej, przez co rachunki za prąd sięgają 300 zł – dodaje Kasia. Dobrze, że dzięki dotacjom z gminy czynsz to ledwie 160 zł.

Janczurowie mimo spartańskich warunków cieszą się, że mają własny kąt. – Pięć lat temu załatwiła to obecna burmistrz Teresa Substyk – nie kryją wdzięczności. Wdzięczności nie kryją też wobec „cioci” Ireny Kolasy, która nie tylko wspiera ich materialnie (regał, telewizor, paczki), ale i duchowo. – Dzięki niej poszedłem do Pierwszej Komunii Świętej, byłem w Licheniu, a żona z Wiktorią i Kacprem była na pielgrzymce w Oborach – mówi Adrian, którego „mamusią” podczas odsiadki została pomagająca więźniom Anna Stranz. To od niej rozpoczęło się jego nawrócenie. Przyjął szkaplerz, a dziś nie zaśnie, dopóki się nie pomodli. Najchętniej własną wersją Aniele Boże, gdzie do słów: „Ty zawsze przy mnie stój” dodaje zawsze: „i przy mojej rodzinie”.  

Artykuł został dodany przez firmę


Inne publikacje firmy


Podobne artykuły


Komentarze

Brak elementów do wyświetlenia.